Jakoś tak wyszło, że najpierw warunki były słabe, potem nie było z kim jechać. Aż tu nagle w piątek pojawia się PLAN. Cel: Koprowy, podczepiamy się z Asią pod wycieczkę KW Kraków. Wyjazd o cywilizowanej 5:40, 7:40 jesteśmy na parkingu w Popradzkim Plesie. Podejście asfaltem niestety z nartami/butami na plecach, ale mimo lodu na prawie połowie trasy, poszło szybko. Nad schroniskiem wreszcie ubieramy skorupy i narty. Z początku jest konieczność kilku przepinek (albo gołe kamienie, albo kałuże po kolana) ale już od rozejścia szlaków na Rysy foczy się bez problemu i bez przerwy. Idziemy skrótem (nie tak, jak prowadzi szlak) przez Szatanią Dolinkę i szybko wychodzimy nad Mały Hińczowy Staw.
Popas w wesołym towarzystwie, tempo jest dobre, a co ważniejsze, odpowiednie (po długiej przerwie bałem się o kondycję). Wyżej idziemy szlakowo na Wyżnią Koprową Przełęcz i imho to był najgorszy odcinek całej wycieczki. Trochę zmęczenia, osuwający się śnieg, trochę za dużo ludzi (nas było 8 osób, ale jeszcze kilka obcych przy wąskich zakosach nie było komfortowe). Na szczęście podejście szybko się skończyło.
Na przełęczy mocny wiatr – do tej pory gorąco było w krótkim rękawie – na górze stretch i puch zapewniły jakąś tam ciepłotę. Podejście na sam szczyt raczej mozolne, szerokim stokiem, dopiero w samej końcówce robi się stromo.
Na szczycie również mały tłok (w lecie jak byliśmy parę lat temu to też tak było!) także przepinka, zdjęcia i w dół. Człowiek nie wdrożony, pierwszy zjazd od roku, wzbudził z początku trochę emocji, ale zsuw, dwa skręty i już byliśmy na szerokim, świetnym stoku. Tam pełna bomba, najpierw do przełęczy, a potem na stronę Doliny Koprowej. Postanowiliśmy nie zjeżdżać drogą podejścia, ze względu na słaby śnieg i jego braki na odcinku Wyznia Koprowa Przełęcz – Hińczowy Staw. Alternatywą – jak się później okazało, bardzo dobrą! – jest zjazd z Niżniej Koprowej Przełęczy.
Najpierw podejście (lub trawers, dla tych co nie zjechali do Koprowej) i znowu robimy tłum na przełęczy 🙂 Tu lufa mniejsza, ale nawis i nastromienie jakby większe, Asia postanowiła pomyśleć dłużej nad pierwszym skrętem, ale potem już poszło bajkowo.
Czas nas nie goni, jest ciepło więc znowu przystanek, KW ćwiczy przed wyjazdem w Alpy techniki linowe. W końcu jednak, słońce chowa się za granią Szatana, a my uciekamy w dół, by z paroma przygodami (m.in. wodnymi) dojechać aż do wyjścia z lasu na asfalcie.
Z ciekawostek – obserwowaliśmy, szczególnie po południowej stronie pył znad Sahary – objawiający się lekko grafitowym (zamiast błękitnym) niebem i słabszą widocznością.
Podsumowując, prawie 20 km, w większości na nartach, 1150 metrów podejścia to może nie imponujące liczby, ale było bardzo dobrze. Obawiam się tylko jednego, to było moje skiturowe otwarcie sezonu, ale pewnie jednocześnie zamknięcie. Smuteczek.
Tego samego dnia też byłem w okolicy, ale zwiedzałem Dolinę Złomisk. Pył rzeczywiście pogarszał widoczność, ale zawsze to jakaś ciekawostka.
Na Koprowym śnieg nie był mocno rozmoknięty popołudniu?
Tam gdzie operowało słońce, był w zasadzie od samego rana. Ale tam gdzie był cień, pod 5 cm rozmiękłego był betonik.