Wyjazd o tyle spontaniczny, co inspirowany pogodą, tzn. wielką piękną lampą. Asia przed wyjazdem do Szamoniowa bardzo polecała Wołową – „… że blisko, że krótkie drogi, że mniej więcej południowa wystawa, piękna ściana, lita skała …”, więc postanowiliśmy sprawdzić. Świr miał kaca po Adlitz, mnie zwyczajnie „ciągnęło” w góry, Ola od dawna nudziła, a że ostatnio zrobiła duży progres we wspinaniu (poprowadzone VI i przewędkowane VI.1+) to grupa uderzeniowa została sformowana w trójkę samobójkę. Do tego utworzył się dobry support team w składzie Jarzyna + Anita. Wyjazd o 4:15 z Krakowa, 5:15 spotykamy (zupełnie przypadkiem) Jarzynę w swoim zaropiałym V40 w Nowym Targu, 6:30 parkujemy auto w Strbskim (tzn przy przystanku Popradzkie Pleso). Asfalt i szlak w kierunku Rysów.
Przy Żabich Stawach śniadanie, przepak i support team uderza na Rysy, a my po chwilowych wątpliwościach w kierunku naszej ściany. Pierwszy raz wychodzimy na słońce, które szybko nas gotuje, ale w miarę sprawnie dochodzimy pod rampę. Dodatkową motywację mieliśmy poprzez dość dłuży tłum ludzi, którzy również zmierzali w stronę Wołowej, a nam się wydawało, że oni wszyscy idą na naszą drogę 🙂
Są dwa warianty wejścia na rampę, myśmy wybrali chyba ten trudniejszy, ale bardziej intuicyjny po lewej stronie (nie orograficznie). Na rampie szybkie uzbrojenie (po lewej stronie w Stanisławskim wspinają sie 2 zespoły, po prawej Żeberko też ktoś atakuje, do nas dochodzą po chwili Słowacy którzy też chcą atakować Staflówkę) i zaczynam pierwszy wyciąg. Start lekko odciągowo, potem już po wyraźnych klamach i stopniach. 35-40 metrów do „odstrzelonego” kamienia, przejście przez niby przewieszkę (pod nią ze 2 stałe haki) i są 2 „bory” czyli pierwsze stanowisko. W miarę sprawnie dochodzą Świr i Ola, następny wyciąg zaczyna się trudnością, chwilę musiałem pokombinować (jest trochę mylny hak, taki trawersujący, a powinno się iść w górę) i dalej już w zasadzie bez trudności, szybko do drugiego stanu. Ten wyciąg i następny mają po około 25 metrów i trudności raczej punktowe. Trzeci to też raczej trawers, też przez niby przewieszkę (z jednym hakiem), wyprowadza do trzeciego stanowiska znajdującego się pod ładną, lekko połogą płytą. Jak na razie idzie sprawnie, szybko i pięknie, słoneczko przygrzewa, goniących Słowaków nie widać. Zaczynam czwarty, oficjalnie ostatni wyciąg drogi – idący środkiem ściany, ale taką dość wyraźną małą ryską. Momentami nikną klamy, ale tarcie granitu daje duży komfort, nawet przy oblakach. Tym razem jeden ring, ale ryska daje dobre możliwości asekuracji z friendów, nawet jedną kostkę chyba gdzieś zostawiłem 🙂
W 2/3 wysokości ściany jest prożek – po pokonaniu go, widzę że na naszym stanowisku urzęduje już zespół słowacki ze Stanisławskiego, więc idę w prawo, na żeberko, ale tam nie ma możliwości zbudowania stanu, więc schodzę i jednak wbijam do braci Słowaków 🙂 Robi się lekko tłoczno – ich jest trójka, ja na razie jeden, ale po dojściu Oli i Świrka daje się słyszeć stuku puku – ktoś bije haki, oo, kolejny zespół, tym razem z Żeberka, to również dla nich ostatni stan :D. 7 osób na małej półeczce, dochodzi do kilku sytuacji intymnych, ale na szczęście zespół Stanisławskiego zjeżdża, a ja uciekam do góry, po czym po 30 metrach ściągam moich i w zasadzie się rozwiązujemy i bez trudności pokonujemy ostatnie 20-30 metrów na pik.
Jest dobrze, czas lepszy od przewodnikowego o 30 min (tzn 2:30), więc pełne rozluźnienie, kolejne śniadanie, zdjęcia, plaża.
Nagle okazuje się, że jest 14:30, za 30 min jesteśmy umówieni z support teamem przy stawach. Szybki telefon, niestety okazuje się, że dziewczyny już czekają, no a przed nami jeszcze droga powrotna, która na pewno zajmie sporo czasu. Nie mamy nawet pewności co do wariantu – obserwujemy Słowaków którzy schodzą jedynkową drogą do Żabiej Mięguszowieckiej Przełęczy, ale strasznie mozolnie im to idzie, poza tym, wydaje się krucho i lufiasto. Wypatrujemy stanowisko do zjazdu ze żlebu opadającego bezpośrednio spod wierzchołka (między południowym żebrem a ŻM przełęczą) i wybieramy taką opcje. Pierwszy zjazd nie najgorszy, następny taki sam stan 40 metrów niżej. Drugi zjazd już słabszy, teren dużo bardziej połogi, zaczyna się kruszyzna. Trzecie stanowisko już bardziej improwizowane (hak, repy, malon) i sam zjazd jest najgorszy – mchy i kruszyzna. Dojeżdżamy ok. 20-30 metrów nad rampę i ostrożnie schodzimy. Zajęło nam to dużo czasu – ale w końcu zespół trójkowy, dodatkowo trzeba było uważać na Olę bo to był jej debiut w górach.
Rampa, przepak, szybkie zbiegnięcie do Stawów i po 17 spotykamy Anitę, a później Jarzynę która udawała Tofika przy wodospadach. Jeszcze zasłużony browarek w Popradzkim Plesie, asfalt, wyskakująca z lasu Anita, Maniuś mający problemy techniczne z opanowanie chodzenia z kijkami, 3 godzinne przebijanie się przez korki i o 23:00 meldujemy się w Krakowie 🙂
Podsumowując:
– droga Staflovej na Wołowej Turni V, 4 wyciągi + 60-70 metrów dojścia na szczyt, z początku terenem trójkowym potem bez trudności.
– użyty sprzęt – lina połówkowa 2x60m, 8-10 ekspresów, set Camalotów C4, set kości, dużo taśm. Na drodze są stałe stanowiska składające się z 2 ringów, na 4 wyciągu jest jeden stały ring, na pozostałych wyciągach jest kilka starych haków (w trudniejszych miejscach)
– nie jesteśmy mistrzami szybkości, ale w zespole trójkowym (ze stałym prowadzącym), z debiutującą w górach Olą, udało się przejść drogę w 2:30
– zejście – terenem jedynkowym do Żabiej Mięguszowieckiej Przełęczy, a z niej kruchym żlebem, ale bez trudności
– wariant zjazdowy – 2×40 metrów + 1×60 i lądujemy około 20-30 metrów nad rampą (łatwy, ale kruchy teren do zejścia). Pierwsze 2 stanowiska pewne (wklejony ring z malonem, wyżej przeykręcony kątownik z dziurką, wszystko obwiązane repem), trzecie stranowisko bardziej improwizowane – hak z 2 taśmami i wyżej 2 taśmy osadzone na kamieniu, wszystko spięte w punkt centralny malonem.
– powyżej wkleiłem autorskie fototopo, ale chyba najlepiej iść wg topo z tatry.nfo.sk które jest bardzo dobrze zrobione.
Jak zwykle -> Wołowa Turnia drogą Staflovej w galerii na Flickrze
Pięknie