Podobało nam się na Push the Limits, to zapisaliśmy się na Leaders Open – czyli zawody z liną. Tym bardziej, że pogoda na weekend miała być deszczowa, a formuła zawodów znowu przewidywała grupę Amator – czyli coś w sam raz dla nas. Start w okolicy 9:00, 20 zł wpisowego to bardzo tanio, ale jak można było się spodziewać – nie było ładnej koszulki 🙁
14 dróg w zakresie od V+ do VI.3. 11 na wędkę, (tylko) 3 do prowadzenia. Zaczynamy od czegoś średniego, ze 2 razy trzeba zapiąć, ale jest nieźle. Strategia, którą opracowujemy w międzyczasie, to przewspinać najpierw wszystkie łatwe drogi, potem podgryzać te trudniejsze (podobnie jak na baldach w marcu). Zosia chodzi pierwsza, ja próbuję nadążyć, chociaż mam ze 2 momenty, które mnie ścinają (bułka puchnie! 🙂 ), a które Zofia przelatuje bez mrugnięcia. Po 1.5h godziny mamy 7 najłatwiejszych dróg odhaczonych, wszystkie w pierwszych próbach. Niestety daje się odczuć wzmożony ruch, do naszych trudnych (dla Profi to łatwe) dróg trzeba już czekać po kilka/naście minut.
Pierwsza trudna droga okazuje się faktycznie trudna. Zosia spada spod topu (kruks jest na ~3 metrze), ja spadam z kruksa. Przy powtórce – Zosia z kruksa, a mnie jakimś cudem udaje się dojść do topu. Kolejna trudna – okazuje się w miarę łatwa, oboje przechodzimy ją fleszem. To teraz prowadzenie. Nie wiem czy to już zmęczenie, czy faktycznie trafiliśmy na trudną drogę, ale Zosia bierze blok przy 3 wpince, ja dochodzę do 5, ale też dopada mnie słabość. Postanawiamy trochę dłużej odpocząć (czas przewidziany na wspinanie to 6 godzin, a my jesteśmy gdzieś w okolicach trzeciej). Po 20-minutowej przerwie – droga z „człowiekiem bombą” (wędka, z lekkim wahadełkiem). Zosia walczy dzielnie, ale spada znowu na kilka ruchów przed topem. Mnie tam z kolei zasięg pomaga i pomijając co trudniejsze chwyty, sięgam topu. Zwalnia się, wyglądająca na najłatwiejszą droga do prowadzenia, więc szybciutko ją rezerwuję. Kruks (dla mnie) okazuje się jeszcze przed pierwszą wpinką, potem już takie radosne wiosłowanie długimi ruchami do topu. Jeszcze tylko ześlizgnięcie nogi ze stopnia i sięgam do topu. Inna sprawa, że czuję się już dobrze zmęczony, co więcej skóra na dłoniach zaczyna palić, Zosia podziela moje odczucia, więc wynikiem 11 dróg o godzinie 13 (czyli na 2 godziny przed końcem) kończę swój performens i uciekam do domu.
Zawody potraktowałem mocno treningowo, ale popołudniu okazało się, że otarłem się o finał (ale może to i dobrze, bo ani bym nie dojechał, a nawet jakby, to wiele bym nie pokazał :)) Ten fakt utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że w porównaniu do baldów – poziom grupy amatorskiej był niższy (choć pewnie zależy to też od frekwencji, która dzisiaj była dużo mniejsza). Co innego zawodników, gdzie w finale pojawiły się takie nazwiska jak Kamil Ferenc, Adrian Chmiała, Toma Oleksy czy Michał Jaworski. Lekko absurdalnie (ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu) wyglądało podium zawodnicze kobiet (?) które całe zostało opanowane przez ledwo nastoletnie damy.
Zawody uważam za udane i pewnie będziemy z Zosią kontynuować tradycję Avatorowych zmagań na jesieni.