W Tatrach, w tym roku, w sezonie letnim (?) jeszcze nie byłem. W Krakowie od paru dni był warunek „nie wychodź, nie oddychaj”, więc spakowałem Szymka i wyskoczyliśmy – byle dalej, byle wyżej. Dolinki podkrakowskie, ze względu na brak wiatru i jednak mocne zapylenie odpadły. Myślałem o Gorcach/Pieninach, ale jednak jak już jechać 90 km, to bez różnicy można zrobić te sto parę i wylądować pod COSem w Zakopanem 🙂
Tu znowu kilka wariantów. Wyjazd kolejką na Kasprowy i albo w lewo albo w prawo – nie, bo jednak na grani trochę śniegu leżało. Kondratowa – za blisko/za nudno. Nosal – cel zapasowy dla jednak – Hali. Nie bardzo wiem, jak Szymek się będzie zachowywał, tym bardziej, że już na początku podejście pod rozwidlenie szlaków pod Przełęczą Nosalową sprawia trochę kłopotów (duże kamienie, mała pewność).
Ale im wyżej, tym lepiej, tak, że jak docieramy do rozejścia, to bez wahania skręcamy w prawo. Bez odpoczynku dochodzimy do pierwszego widoku na Kalatówki, tam cukierki i herbata. Idzie się dobrze, cały czas opowiadam i zagaduję. Po godzinie dochodzimy do górnych partii Boczania, gdzie robimy już długi, piknikowy odpoczynek.
Jedzenie, herbata, zdjęcia, telefon do domu. Kolejna godzina mija szybko. Jest tak dobrze, że się zastanawiam czy tu nie zostać jeszcze jakiś czas, a potem uciekać już w dół, ale Szymson nie chce o tym słyszeć. Głównym celem jest schronisko 🙂 Po 12 zbieramy się dalej, jeszcze z krótkim odpoczynkiem na Równi, przed 13 wchodzimy na Halę i do Murowańca. Jest szczęście 🙂 Konsumpcja herbaty, kanapek i cukierków. O 14 planowo schodzimy.
Teraz trochę nudzenia już było, ale jakieś mini zabawy (w przykładanie śniegu do kolan itp) uratowały wycieczkę, zejście bardzo szybkie, bo w 1.5h co daje prawie czas szlakowy (a do tej pory z Szymkiem to była kwestia jaki mnożnik czy 2x czy 3x). Samochód i dojazd do Krakowa, po czym godzina opowieści dziewczynom o naszych przygodach! 🙂