Przejdź do treści
Photmotive > Skitury > XXIX Memoriał Jana Strzeleckiego czyli jak mnie Ruda pogoniła

XXIX Memoriał Jana Strzeleckiego czyli jak mnie Ruda pogoniła

Zawody naszego krakowskiego KW, jakaś tam bazowa forma jest, Danuta chętna do partnerowania – nie było wymówki, żeby nie jechać. Dodatkowo udało się zaleczyć otarcia sprzed tygodnia z Polarsportu, więc nastroje były wyśmienite.

Memoriał

Tegoroczny Memoriał odbywał się w okolicach Hali Kondratowej, ze startem i metą na Kalatówkach. Zawody są o tyle specyficzne, że nie ma klasyfikacji indywidualnej, a wyniki podawane są dla dwuosobowych zespołów, co ma podkreślać partnerstwo w warunkach górskich (karane było „zgubienie” partnera, czyli najlepiej, jak zespół przekraczał metę razem). Pierwotnie miałem startować z Danutą, ale po małych perypetiach zdrowotnych, ostatecznie melduję się na starcie z Moniką (Rudą). Taktyka? Ruda jest ode mnie silniejsza, w dodatku z doświadczenia wiem, że idę szybciej jak uciekam, więc ustawiam sobie plan w głowie – idę z przodu i nie kalkuluję, od razu ogień na tłoki, aż do totalnego wyprania 🙂 Obsada może nie tak mocna jak tydzień wcześniej na Polarsporcie, ale wiele mocnych twarzy się powtarzało.

Podejście

Start oficjalny odbył się pod schroniskiem na Kalatówkach, start do czasówki w górę – ze skrzyżowania nartostrad – z Goryczkowej i Kondratowej. Od początku ruszamy dobrym tempem, czuję oddech Rudej na plecach, który mocno motywuje mnie do szybkiego przebierania nogami. Jednocześnie jest jakaś tam moc w nogach, więc zaskakująco szybko mijamy schronisko na Kondratowej i szusujemy w kierunku Kondrackiej Przełęczy. Teraz trochę gotuję – sam start się lekko opóźnił, tam zmarzłem, więc wystartowałem w goretexie, ale już na poziomie Hali – płynąłem z gorąca, tyle że nie było czasu na operację zdejmowania plecaka i rozbierania się.

Ruda: Wyprzedzaj! Wyprzedzaj! :) Fot: Ola Tyrna
Ruda: Wyprzedzaj! Wyprzedzaj! 🙂 Fot: Ola Tyrna

Na 400 metrów przed Przełęczą był punkt przepinkowy – ściągaliśmy narty i zakładaliśmy raki. Ale tu, wiatr już dawał lekko znać o sobie, więc stwierdziłem, że się nie będę rozbierał. Od jednej z sędzin dostaliśmy (jak się później okazało – mylną) informację, że jesteśmy na drugim miejscu w zespołach mieszanych, co wyzwoliło dodatkowe pokłady energii i pobiegliśmy chyżo do góry. Na grani przekopany nawis, szybkie, ponowne ubranie nart i kierunek Kopa Kondracka. Warunek trochę się zmienił – zaczęło wiać, jednocześnie widoczność się zmniejszyła, dodatkowo przyszły pierwsze kryzysy. Jakoś tak sobie myślałem, że z Przełęczy na Kopę, to już tylko rzut beretem, ale każda następna tyczka, wyłaniająca się z chmurzastej mgły, nie chciała być tą ostatnią. I chyba tylko posapywanie Rudej:

– Dawaj ojciec, jeszcze tylko kawałek
– Szybciej!
– Przekładaj te sztachety!

i wiele innych, urągających mojej godności, pozwoliły dotrzeć do mety podejścia.
Czas podany przez sędziego uznałem za pomyłkę wynikającą z mojego krańcowego wyczerpania. Skala naszego szoku była tak duża, że szacując przed startem czas podejścia (kto najlepiej wyznaczył, wygrywał nagrodę im. Jorgusia) wskazaliśmy najpierw 180 minut, z poprawką na 160 minut. Tymczasem uzyskaliśmy 93 minuty. Masakra! 🙂
Na myślenie jednak nie było czasu, bo temperatura odczuwalna na górze była bardzo mało komfortowa, wiał bardzo mocny wiatr. Na szybko foki wylądowały za pazuchą i zjechaliśmy na Przełęcz pod Kopą Kondracką (bo przecież tam musi być cieplej i mniej wiać) do kolejnego punktu kontrolnego, który jednocześnie był startem do pomiaru czasu zjazdu.

Strava z całego przejścia
Strava z całego przejścia

Zjazd

Niestety, nasze nadzieje co do temperatury okazały się płonne i na Przełęczy, o ile to możliwe, jeszcze bardziej wiało. Zespoły były puszczane co 2 minuty, więc kilka chwil musieliśmy spędzić w kolejce, w warunku, który utrudniał nawet komunikację. Nie pomogły mi też przepocone koszulka i strecz, tyle dobrze, że miałem na sobie goretex. Co do zjazdu, nie mieliśmy uzgodnionej taktyki, na szybko ustaliliśmy, że Monika jedzie pierwsza, a ja próbuję się nie zgubić. Taktyka dobra, tyle że Ruda, o ile stylowo i technicznie jeździ bardzo dobrze, o tyle dość zachowawczo prędkościowo, doszło nawet do małej kolizji czołowej (tego na szczęście nikt nie widział, z wyjątkiem dwóch kamer). Meta niedaleko schroniska na Kondratowej, o dziwo po 7 minutach (tyle trwał nasz zjazd) przenieśliśmy się z lodowego piekła, do piknikowej temperatury i słoneczka, które panowały na Hali.

Zjazd w niebzpiecznym zbliżeniu Fot: Ola Tyrna
Zjazd w niebzpiecznym zbliżeniu Fot: Ola Tyrna

Na mecie zjazdu – wielka radość i satysfakcja. Została ostatnia część zawodów…

Fakultatywa

czyli podejście na Kasprowy i zjazd na Kalatówki. Z tego etapu niewiele pamiętam. To znaczy na pewno, już bez presji czasowej, przebraliśmy się na Kondratowej, uzupełniliśmy płyny i cukier. A potem tylko żmudne podejście, jakieś szydercze uwagi Rudej w moim kierunku, krówki na szczycie, uczucie ulgi, że to już zjazd. Swoją drogą – fajnie poprowadzony, jak zacząłem odzyskiwać świadomość, również dał wiele przyjemności i satysfakcji.

Zawody skończyły się metą na Kalatówkach, gdzie wciągnęliśmy ratującą życie zupę gulaszopodobną i pobiegliśmy na dół, przygotować się do…

Ogłoszenie wyników

Ogłoszenie wyników odbyło się w Yurcie w Kuźnicach. Organizatorzy mieli ciężki orzech do zgryzienia, najszybszy zespół popisał się zjazdem w czasie 150 sekund, co było deklasacją reszty stawki – kolejne miejsca to 208 sekund i dalej już czasy były co kilka sekund (my z Rudą – 418 s.). Czas trudny do wyobrażenia, ale jednak prawdziwy (co udowodnił m.in. track GPSowy).
Na szczęście organizatorzy byli zajęci rozwikłaniem zagadki tego szybkiego zjazdu, bo w międzyczasie Ruda przyszła, popatrzyła na wyniki i powiedziała:

– Piąte miejsce w mieszanych? To niemożliwe, na przebraniu raków byliśmy drudzy, potem nikt nas nie wyprzedził. Idź się kłóć, składaj protest, a ja idę na makaron…

No ale ostatecznie wyszło, że jednak wyniki są prawidłowe, czołówka mieszanych uciekła nam na samym starcie, a sędzina na punkcie sprzedała mało prawdziwe info.
Wyniki zawodów
Po części oficjalnej, rozpoczęła się część nieoficjalna, która trwała podobno do białego rana, nie wiem, bo po pierwsze mam luki w pamięci (na pewno wynikające ze zmęczenia!), a po drugie padłem przed północą. Pamiętam tyle, że odświeżyłem kilka znajomości :), z Marianem bohatersko wstrzymywaliśmy ekipę, która po nocy chciała iść na Halę Kondratową, a potem skutecznie odwodziliśmy Danutę od planu zdobywania na drugi dzień Zawratu (na tyle skutecznie, że faktycznie w niedziele zdobyliśmy Kuźnice, a na stałe przyjęła się dopiero trzecia z kolei zupa!).

Pościg za Rudą. Fot: Ola Tyrna
Pościg za Rudą. Fot: Ola Tyrna

Podsumowanie

Miło wspominam! Dobra atmosfera, dużo znajomych twarzy, poświęcenie sędziów i organizatorów (szacun za punkty sędziowskie na grani, myśmy z Rudą tam byli może 5 minut i naprawdę całym sobą chciałem stamtąd za wszelką cenę uciekać, oni siedzieli tam po 3 godziny i dłużej). Zawody pozytywnie zniszczyły mnie fizycznie, uznaje je jako dobry trening!

The last but not least. Muszę podziękować Rudej za super towarzystwo. Tzn. z Danką też by było fajnie (choć na pewno inaczej – w Kondratowej ze 2 browary po drodze, na Kasprowym spotkalibyśmy Mariana, więc byłaby pizza + wino i tak by nas znaleźli pewnie gdzieś w poniedziałek w 5 Stawach), ale Monika postawiła twarde warunki, dzięki niej sięgnąłem 100% możliwości 🙂

P.S. Zdjęcia zrobiła i udostępniła niezastąpiona Ola Tyrna! Dzię-ku-je-my! 🙂
P.S.2 Jak zwykle, trochę podkolorowałem! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *