Klasycznie, nie wiem, który już raz. W tym roku wyzwanie o tyle, że jedziemy pierwszy raz w czwórkę. Szymka sadzamy z przodu, Aśka z tyłu z Zuzką. Jedyny kompromis bagażowy to wózek – parasolka zamiast dużego. Podróż. Spod domu w Krakowie na prom w Karsiborze jest 740 km. Normalnie robiliśmy 1-2 przystanki, wychodziło wszystkiego 7-8 godzin. Wyjazd równo o północy i … 6:15 jesteśmy pod promem. Dzieciaki i Aśka spały mocno, u mnie syndrom nieczułej, betonowej dupy, pojemnego pęcherza i dało się zrobić na raz 🙂 Co więcej, prawie nie przekraczaliśmy przepisów, na tempomacie ustawione pod 140 km/h co dało bardzo dobrą średnią 120km/h.
Na miejscu szybko ogarniamy sprawy meldunkowe (spanie mieliśmy zarezerwowane w maju, w standardowej dla nas dzielnicy przy granicy niemieckiej). Przez 9 dni mieliśmy dobrą pogodę (czasami kropiło, ale to dla orzeźwienia). W morzu kąpaliśmy się codziennie (my, zmarzluchy!). Szymek przewalczył strach przed wodą i dyskomfort zimna i jedną z ulubionych czynności były właśnie skoki na falach. Oczywiście motywem przewodnim – piłka. W czwartym dniu, na całe szczęście, poznał starszego kolegę, z którym po 3-4 godziny na plaży ćwiczyli triki i rżnęli w gałę 🙂
Auta po podróży nie ruszaliśmy, wszędzie na nogach. Co więcej w pierwszy dzień Szymek wycedził na rowerze, rozwalił kolano i wszędzie już chodził na nogach. A maszerowaliśmy dużo, średnia z MiBanda pokazywała 10 km!
Powrót już nie był fantastyczny, wiadomo, w dzień większy ruch, na każdym zwężeniu korek, kilka razy uciekaliśmy nawet z autostrady na drogi objazdowe, ale koniec końców z dwoma przystankami, szczęśliwie dojechaliśmy do Krakowa. Urlop udany!